Siostra Wanda Boniszewska

(1907-2003)

 

 

 

 (ur.2 czerwca  1907w Nowej Kamionce koło Nowogródka, zm. 2 marca 2003 w Konstancinie-Jeziornie)- zakonnica w Kościele rzymskokatolickim, stygmatyczka, mistyczka chrześcijańska

 Posługa w zgromadzeniu

  6 stycznia 1925 wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr od Aniołów w Wilnie. Śluby wieczyste złożyła  2 sierpnia 1933r. w  Kalwarii. Od wiosny 1933 przebywała w domu zakonnym w Pryciunach pod Wilnem.

Mistyczne doświadczenia

W 1934 w Wielki Czwartek została obdarzona stygmatami. Miała niegojące się rany na rękach, stopach, głowie, prawym boku i tułowiu. Rany te pojawiały się nieregularnie. Ukazywały się głównie w czwartki po południu, w piątki, a przede wszystkim w Wielkim Poście i w Wielkim Tygodniu. Według relacji świadków, miała dar proroctwa, inedii oraz uzdrawiania. Doznawała ataków sił nadprzyrodzonych.

Prześladowania

W  1944 trafiła do przytułku dla nieuleczalnie chorych. Została oskarżona, wraz z księdzem Antonim Ząbkiem oraz innymi siostrami, o przynależność do nielegalnego tajnego zakonu i ukrywanie agenta Watykanu. Aresztowano ją  11 kwietnia 1950.  Została osadzona w gmachu przy ulicy Ofiarnej w Wilnie. W czasie śledztwa przebywała najczęściej w szpitalu więziennym na Łukiszkach. 19 września1950 wyrokiem sądu sowieckiego, została skazana na 10 lat więzienia. Wyrok odbywała w Wierchnie Uralsku. 26 sierpnia 1956 została uwolniona i trafiła do punktu repatriacyjnego w Bykowie pod Moskwą. W 1958, po repatriacji, skierowano ja do szpitala psychiatrycznego. W Polsce mieszkała w następujących domach swojego zgromadzenia: Chylice, Bialystok, Lutkówka koło Warszawy, Częstochowa, Konstancin. Zmarła  2 marca 2003 w Chylicach, dzielnicy Konstancina-Jeziorny.

 

 

 

"Święta oszustka"

     W "Pamiętniku więziennym" można spotkać niekiedy sformułowania paradoksalne. Siostra Wanda Boniszewska przemawia językiem modlitwy i miłości. Przez całe długie życie była człowiekiem cierpienia. Doświadczała go stale, a w szczególny sposób w latach 1950-1956, kiedy przebywała w sowieckim więzieniu. Opisuje, jak 11 kwietnia 1950 r. została aresztowana i przewieziona do Wilna. Najpierw została wyszydzona: "'świataja', 'oszustka' - i jeszcze jakieś słowa, już nie pamiętam, a potem po rusku brzydko zagadali grube słowa i wyszli. [...] Zaczęło się moje badanie w nocy z 11 na 12 kwietnia 1950 r. Więc życiorys i wszelkie badania, nieprawdziwe zarzuty, obelżywe słowa, uderzenie w twarz, kopnięcia nogami pod kolana, co spowodowało, że upadłam na podłogę. Badanie trwało do rana" (s. 79). "Następnie weszła do mnie do celi niewiasta umundurowana i kazała mi rozbierać się do naga. [...] Po chwili stałam przed nią obnażona. Tak przypomniała mi się stacja X Drogi Krzyżowej - Jezus z szat obnażony - i ja stoję naga" (s. 80).

     Gdy pod wpływem ciężkich i bolesnych przesłuchań s. Wanda nie mogła utrzymać się na nogach, na śledcze badania przynoszono ją na noszach. "Raz czy dwa razy miałam ciężkie badania. Został przywołany jeszcze jeden major, który nie znając mego stanu zdrowia, postąpił ze mną po zwierzęcemu" (s. 81). I dalej pisze s. Wanda: "Chorowałam na przeróżne choroby, jak: zapalenie miedniczek nerkowych, zapalenie woreczka żółciowego, zapalenie otrzewnej bardzo ciężkie, kilka razy na grypę z anginą, na serce, często traciłam przytomność, a w końcu w Adwencie; [na chorobę, która dla lekarzy pozostała niezrozumiała - określili ją jako żylaki, które od czasu do czasu krwawią]. Faktycznie chodziło o stygmaty na rękach, nogach i lewym boku, które co pewien czas się otwierały i krwawiły" (s. 81).

 Innym razem lekarze stwierdzili: "'Diabeł wie, co to za kobieta, i co to za choroba, nie podejmuję się jej leczyć'. Nazywali ją chorobą niespotykaną, niezwykłą" (s. 89).

 

"Siedziało kilku Piłatów"

 Gdzie indziej o tych bolesnych przeżyciach mówi bardzo dyskretnie: "Siedziało kilku 'Piłatów' - tak porównuję, bowiem tak ze mną postępowali. Naczelnik skopał mnie butami. 'Będą mnie karać, jak nie karano nikogo'".  Jak wynika z tego krótkiego opisu, stan zdrowia s. Wandy był zatrważający. Jednak zawsze i w każdej sytuacji umiała zachować swoją godność. Zaślepieni ideologią prześladowcy, znęcając się nad s. Wandą, wyczuwali jej wielkość. Bili, katowali i wyśmiewali, bezwiednie nazywając ją "świętą". Podczas przesłuchania jeden z naczelników mówił: "Ot wam i święta... kuglarka. Opowiada o Stalinie. Zdechniesz tutaj. Nie zobaczysz już ojczyzny" (s. 92). "Wychodzili i mówili: 'Czy ona psychicznie chora, czy co?'. Ja zaś płakałam, szukając w ścianach więziennych Pana Boga. I znalazłam, ale zanim znalazłam, to była męka nie do opisania. Myślę, że już i w czyśćcu gorzej nie będzie (opiszę o tym oddzielnie). Boże, jak ciężko żyć bez Boga! O, biedni ci ludzie, którzy Go nie znają!" (s. 92).

Treść innego przesłuchania referuje: "'No, Boniszewska, wy święta, cudowna kuglarko (...), jeśli nie powiecie nam prawdy, to zobaczycie, zostaniecie bez oczu, bez piersi, bez nosa, bez rąk, cała będziecie okaleczona. A jeden z nich trzymał rewolwer: 'A tym was wykończymy'. (...) Odpowiadam: Jeżeli coś wiem i trafnie powiedziałam, to od Boga albo od mojego Anioła - on wszystko wie, a jestem grzeszny człowiek, podobnie jak wy, sama z siebie nie wiem nic" (s. 102).

     "(...) Po paru minutach jeden wstał z krzesła i podszedł do mnie jak zwierz i strasznie rzucił się na mnie, zaczął bić i krzyczał jak diabeł: 'Kłamiesz, mów prawdę, ty święty ptaszku! To oszustwo'... Musiałam upaść na podłogę, bo drugi kopnął butem i kazał wstać, a ja z bólu wstać nie mogłam, bo mocno uderzył w same nerki, aż zmoczyłam się i wstyd mi było wstać wobec mężczyzn".

 

"Skarżyłam się Najwyższemu"

     Ale bardziej interesujące i podnoszące na duchu jest to, co s. Wanda pisze dalej. "Będąc w więziennym szpitalu na wspólnej i dużej sali chorych, starałam się nieść pomoc bardziej cierpiącym i swoje porcje mleka, masła, białego chleba oddawałam innym cierpiącym. Odmawiałam różaniec wspólnie, co było ostro zabronione, i przy rewizjach nasze różańce i krzyżyki zrobione z chleba zabierano i niszczono, ale pod tym względem byłam niepoprawna i robiłam znowu swoje" (s. 82). Nie zamykała się w sobie, ale interesowała się współwięźniami i modliła się za nich: "Żal mi było uwięzionych tylu młodych ludzi, którzy byli już osądzeni i skazani przez sądy - trybunały wojskowe, na rozstrzelanie. Wszystko to przedstawiałam Niebu. I co? Niebo głuche nie pozostało... Skarżyłam się Najukochańszemu, że za bardzo milczy, a przecież moce ciemności porywają tylu młodych ludzi, którzy często sami sobie odbierali życie. [...] Tej nocy znowu słychać, wywożą umarłych ze szpitala, a co Jezus na to? - Rozumiem, że cierpi, jak Go martwe dusze przyjmują do swoich cuchnących wnętrz.... To zrozumienie cierpień więźnia Eucharystycznego oddziaływało na mnie bardziej boleśnie niż bóle ciała, przy tym rodziła się w mojej duszy tak żywa obecność Boża, że przynosiła ulgę w chwilach bardzo ciężkich smutków duszy" (s. 83).

     Siostra Wanda opisuje inną scenę, jak jeden z naczelników więziennych znęcał się nad nią, bił głową o ścianę, i nagle w nocy przychodzi i mówi: "Wiecie, teraz przekonałem się, że Bóg jest, bo sumienie nie daje mi spokoju i musiałem się żegnać znakiem krzyża. Moja matka jest wierząca, ja teraz także chcę być wierzącym tak jak i wy" (s. 89).

"Modlę się i pomagam słabszym"

     Będąc w szpitalu, gdy czuła się lepiej, s. Wanda pomagała słabszym i modliła się z nimi. Oczywiście za to została wezwana na przesłuchanie przed kilku naczelników, którzy oskarżyli ją o przygotowanie spisku. "Odpowiedziałam, że wspólnie się modlę i pomagam słabszym". Spotkało się to z wulgarnymi wyzwiskami. "Wyśmiewano się z mojej miłości do Ukrzyżowanego i ze stanu zakonnego" (s. 94).

     Siostra Wanda podkreśla, że spotykała też osoby życzliwe i dobre: "A potem lekarka Rosjanka - niby to osłuchując moje serce - cichutko wyszeptała: Pomódlcie się za mnie i za moje dzieci. Już więcej jej nie widziałam" (s. 95).

     Inna lekarka powiedziała s. Wandzie: "Gdy pobieraliśmy krew, skład jej był bardzo zły, a to, że obecnie wyjeżdżacie do domu, to chwała Bogu, ale mogę wam powiedzieć, że wy jesteście naprawdę niezwykłą osobą". Na to s. Wanda odpowiedziała: "Dziękuję - jestem wam wdzięczna i obiecuję się za was modlić, żebyście i wy, i wasze dzieci dostały się do nieba". [...] Na to lekarka odpowiedziała: "Ja jestem wierząca, ale moje dzieci i mąż - a dla kawałka chleba i ja także, kiedy się modlę, to się ukrywam" (s. 97-98).

     Pewnego razu s. Wandę umieszczono na oddziale psychiatrycznym, gdzie przeżywała gehennę, wśród chorych niewiast panował zwykły rozbój. Na jej usilne interwencje zabrano ją do separatki. Dyżurny wiedząc, że jest ona Polką, nawiązał rozmowę: "Wiedział, że ja jestem mocno wierząca, więc prosił, żebym - gdy umrę - tam u 'Gospoda' i za niego pomodliła się: dalej mówił, że on czuje, że rzeczywiście Bóg istnieje, tylko boi się stracić pracę i dlatego jeszcze milczy" (s. 126). Gdy tenże strażnik o Wandzie ośmielił się powiedzieć, że to dobra kobieta, zaraz stracił pracę. Potem przyszło do niej kilku naczelników w mundurach z zarzutem, że prowadzi niedozwolone rozmowy i skazano ją na 20 dni karceru. Jeden z nich powiedział: "nie będziemy się liczyć z waszą chorobą, rozbierzemy i zostawimy tylko w majtkach (...), zapamiętacie sobie. Ot! Święta". Te słowa zakończył strasznym bluźnierstwem, którego Wanda nie śmiała zapisać. Zabrano ją do karceru.

 

"Rzucili się na mnie jak piraci"

     Innym razem Wanda była na sali z wielu chorymi więźniarkami. Wszystkie solidarnie zażądały, żeby usunąć pewną donosicielkę. Zabrano ją, ale s. Wanda zauważa: "Za parę minut wezwano mnie do naczelnika reżymu i 'opieratiwnika'. Ci naczelnicy rzucili się na mnie jak piraci. 'Co za nabożeństwo urządzacie? Chcecie otrzymać jeszcze jeden termin - mało wam dali, co?' - i posypały się brudne ruskie rugania, a ja już ścierpieć nie mogłam i powiedziałam: Nie wypada wam, kulturalnym naczelnikom, obrażać mnie, kobietę, brudnymi połajankami i nie przystoi to waszym oficerskim gwiazdkom; wybaczyć mogę prostym żołnierzom - strażnikom, wam nie mogę! Od razu zamilkli, trochę się zawstydzili. Miałam też malutki krzyżyk zaszyty w 'buszłatie' - tak nazywano kurtki - watówki. Wiedzieli i o tym moim 'skarbie' i kazali wyrzucić, a ja odpowiedziałam: 'Nigdy' i dalej mówiłam, bo czułam takie jakby natchnienie, i mówiłam dużo, co się tyczy ich przyszłości. Na razie śmiali się, a potem kazali mi 'milczeć, gadzino'" (s. 112-113).  Gdziekolwiek s. Wanda znalazła się, była z Jezusem i Jego głosiła. Wszędzie miała odwagę modlić się z więźniarkami. Pisze w swym "Pamiętniku": "Szukałam Boga w ścianach więziennych". I były owoce tego szukania. W duszach ateistów, którzy ją maltretowali, budziła trwogę i szacunek. Relacja siostry Wandy o przebytym więzieniu bogata jest w niepowtarzalne obserwacje, jakie trudno jest spotkać w relacjach innych więźniów, którzy cierpieli za wiarę.